wtorek, 10 września 2013

1. cześć!

Na moim blogu chcę pozostać możliwie jak najbardziej anonimowa, więc wielu rzeczy będziecie musieli się domyślić. Nie będzie to trudne, ale google się na to nie złapią.  ;)



Cześć. Mieszkam w dużym mieście i pracuję dla wielkiej korporacji. Brzmi bosko, co?  Szkoda, że ta korporacja to największa polska firma odzieżowa, a ja jestem zwykłym sprzedawcą.
Poza tym, że pracuję - jestem studentką, jedną z wielu i pod pewnym względem taką, jak większość. To jeden z powodów, który pchnął mnie do pracy - robię się coraz starsza, a ciągle jestem na utrzymaniu rodziców, mimo, że z nimi nie mieszkam... Czas się usamodzielnić, chociaż w pewnym stopniu.

Tak pomyślałam. Dokładnie tak było. Po czym wysłałam milion CV.



Między innymi TAM. To będzie pseudonim sklepu, z którego odezwała się do mnie pani, zapraszając mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Jedyną. Innego telefonu nie odebrałam. Byłam szczęśliwa - marzyłam o pracy w sklepie odzieżowym. Ubrania, zniżki, uśmiechnięte klientki.... tak, tak. Zejdźmy na ziemię.

To była najdziwniejsza rozmowa kwalifikacyjna ever. Zero stresu, ale też zero motywacji. "Czym się interesujesz?", "Nie obawiasz się pracy?", "Co robisz na codzień?" i inne tego typu pierdoły. Od razu było wiadomo, że nie rozmawiam z żadnym rekruterem. Spoko, studiuję-kombinuję, niczego się nie boję, kocham modę, lubię wyzwania, sprawdzam się w pracy w grupie... Znacie te frazesy? Dokładnie. Ludzie na rozmowach kwalifikacyjnych, mówią tylko to, co chce usłyszeć druga strona. Albo to, co myślą, że chce usłyszeć.

I co? Oczekiwałam jakiegoś... "oddzwonimy", "odezwiemy się", "NA PEWNO DAMY ZNAĆ" i ciszy, a tu... zaskoczenie. Zostałam przyjęta na okres próbny. Po dziesięciominutowej rozmowie pani stwierdziła, że ktoś taki, jak ja, pomoże zasilić TAM szeregi. Zaczynamy dwa tygodnie później. Fajnie.

To znaczy tylko myślałam, że fajnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz